Już tylko kilka dni dzieli nas od zakończenia tego roku,
a ja- po raz kolejny- muszę przyznać, że 2014 był, pod wieloma względami
(muzycznymi w szczególności) najlepszym rokiem w moim życiu. Te ostatnie
momenty, to czas na podsumowanie minionych miesięcy, wybranie tego, co
zachwycało, ale także tego, co przyniosło rozczarowanie. Wszędzie pojawiają się
rankingi najlepszych albumów, jakie pojawiły się na sklepowych półkach w 2014
roku, dlatego ja stwierdziłam, że podejdę do tematu nieco inaczej i skupię się
na tym, co kocham najbardziej. Czyli na koncertach.
Ten rok obfitował w znakomite wydarzenia, w których miałam przyjemność uczestniczyć:
odkryłam, często zupełnie przypadkowo, wielu wspaniałych wykonawców, pogłębiłam
miłość do kilku już dobrze mi znanych, a także utwierdziłam się w przekonaniu,
że nie ma piękniejszego uczucia niż usłyszeć na żywo ulubioną piosenkę. W tym
poście chciałabym opowiedzieć Wam o kilku najważniejszych koncertach tego roku,
ale najpierw cała lista, i chociaż może nie wydawać się imponująco długa, to
pod każdą nazwą kryją się niesamowite doznania, a to moim zdaniem liczy się
najbardziej.
And The Golden Choir, Artur Rojek x2, Atlas Like, Banks, Bastille,
Belle & Sebastian, Brodka, Bobby The Unicorn, The Black Keys, Call The Sun,
Chelsea Wolfe, Co-Sovel, Czesław Śpiewa, Darkside, Daughter, The Dumplings, Earl
Sweatshirt, Enter Shikari, Eric Shoves Them In His Pockets, Fall Out Boy, Fismoll, Foals, Foster The People, Hello Mark,
Interpol, Jamie XX, The Jesus and Mary Chain, KAMP! x10, Kari x2, Król, L.A.S., Linkin Park, Los Campesinos!, MGMT, Michael Rother, Mister D, MO, Muchy, The National, Neutral Milk Hotel, The
Notwist, Oxford Drama x3, Perfume Genius
x2, Phoenix, Plastic, Rebeka x5, Rubber Dots, Slowdive, St
Vincent, We Draw A x4, Wild Beasts, Woodkid.
Fall Out Boy
Każdy z nas ma taki zespół, o którego koncercie marzy od
lat, i który wydaje się nieosiągalny. W złotych czasach chłopców malujących
oczy czarną kredką, tę czwórkę darzyłam szczególnym uczuciem, ale po prawie 8
latach bycia ich fanką i po przetrwaniu ich rozpadu, nawet przez myśl nie
przemknęło mi, że w końcu przyjdę na ich koncert. A właściwie przyjadę
tramwajem. Ale oto pewnego czerwcowego popołudnia stało się. Czternastoletnia
Mags tonęła we łzach, bo okazało się, że marzenia (czasem z małym opóźnieniem)
się spełniają.
Los Campesinos!
Kolejny koncerty z
cyklu „nigdy nie sądziłam, że zobaczę ich na żywo”. Tym razem to jednak fakt,
że Los Campesinos! w Polsce nie cieszą się zbyt wielką popularnością przesądził
o tym, że po ich ogłoszeniu na OFFa przecierałam oczy ze zdumienia. I chociaż
pod wieloma względami ten występ nie był doskonały, to wciąż bawiłam się na nim
świetnie. No i, co najważniejsze, usłyszałam na żywo The sea is a good place to
think of the future. Kolejna piosenka z listy do usłyszenia przed śmiercią
odhaczona.
The National
A jeżeli już o tej liście mowa, to nie mogę pominąć znakomitego
koncertu The National. Po raz pierwszy widziałam ich na Open’erze ’13 i już
wtedy byłam pewna, że gdy tylko zdecydują się znowu do nas przyjechać, to znajdą
mnie na barierkach. Czerwiec tego roku okazał się być miesiącem publicznego
wylewania łez- nigdy nie zapomnę o jaki ból serca przyprawiło mnie Pink
Rabbits, nie wspominając już o About Today. Miłość boli, mówią. W przypadku The
National zgadzam się z tym stuprocentowo.
Perfume Genius
To samo mogę powiedzieć w przypadku artysty, który
kompletnie zmienił moje wyobrażenie o smutnych koncertach. Jeżeli powiem, że
Mike zniszczył mnie podczas Off Festivalu, to nawet nie potrafię znaleźć
określenia na to, co zrobił ze mną trzy miesiące później podczas występu w
Berlinie. Artystów, dla których jestem gotowa pojechać zagranicę zliczyć można
na palcach jednej ręki, a on od razu stał się jednym z nich, i dlatego też
właśnie w listopadzie zamarzałam u naszych zachodnich sąsiadów myśląc sobie, że
dla pewnych osób i pewnych wspomnień warto.
Rebeka
Pośród najlepszych koncertów roku nie mogło oczywiście
zabraknąć też polskich akcentów. Iwonę i Bartosza widziałam aż pięć razy i- co
naprawdę nieczęsto się zdarza- po każdym twierdziłam, że było co najmniej
bardzo dobrze, jak nie genialnie. Niesamowita dojrzałość artystyczna, te emocje,
sama atmosfera, jaką potrafią wytworzyć podczas występów- jeśli chodzi o ten
duet, to mój zachwyt mogłabym wprost wyrażać poematami. Jestem dumna, że mamy w
kraju takich artystów przez duże A.
Kamp!
Chyba nikt nawet się nie łudził, że ich pominę. Jeśli
miałabym ograniczyć swoje wybory do jednego zespołu, to ten rok z pewnością
upłynął mi pod znakiem Kamp!. W końcu układ gwiazd był na tyle pomyślny, że w
lutym zakończył się mój trwający od 2011 cykl stałego wymijania się z nimi, no
i musiałam nadrobić trzyletni brak tych
panów w moim życiu, przez co jakoś tak wyszło, że w 2014 roku widziałam ich
dziesięć razy. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będzie mi się chciało
jeździć za zespołem po całym kraju, ale wtedy stali się oni, i tak oto
odpuściłam sobie nawet koncert SOHNa, byle tylko nie przegapić Kamp!. Czy
żałuję? Ani trochę. Nie żałuję też wielu godzin spędzonych w pociągach/pl
busach czy innych środkach transportu, nie żałuję żadnej wydanej na nich
złotówki ani zmienianych dla nich planów, marznięcia, moknięcia czy topienia
się w słońcu. Dla niektórych zespołów warto wiele poświęcić, bo w nagrodę za
swoją wytrwałość można dostać coś, co nawet w najśmielszych marzeniach nie
przeszło wam przez myśl. Naprawdę.
I jeszcze na koniec moje top10 najczęściej odsłuchiwanych
piosenek i wykonawców tego roku wg last.fm:
(CZEGO SIĘ SPODZIEWALIŚCIE?)